Plagi powodzi w dawnym Krakowie

 

W bogatym repertuarze klęsk żywiołowych, jakimi natura trapi ludzkość, nie brakuje powodzi.

Zdarzały się one niemal rokrocznie, jednakowoż co jakiś czas kataklizm przekraczał wszelkie wyobrażalne miary, pozostając na długo w pamięci.

Długotrwałe, ulewne deszcze, gwałtowne nawałnice, rozszalałe huragany, wobec których człowiek był zupełnie bezsilny, budziły grozę.

Kronikarze utrwalali je na kartach swych kronik, a nie umiejąc wyjaśnić przyczyn, szukali ich w ludzkich nieprawościach, których skutkiem była kara boża.

Pierwsza bodaj zanotowana powódż była w 988 r.

Potem co jakiś czas powtarzało się to samo: ulewne deszcze, wylewy rzek, zniszczenie zasiewów, głód.

Wielokroć opisuje takie klęski nieoceniony Długosz.

W 1270 r. ''od dwudziestego drugiego czerwca aż do połowy sierpnia, ciągłe i nawalne dniem i nocą padały deszcze, skąd rzeki wezbrane, powystępowawszy z brzegów, tak niezwykle wylały, że nie tylko zboża, łąki, niwy i polne obszary, ale nawet całe wsie z domostwami pozatapiały.

Wisłą rzeka do takiej wzrosła wysokości, że całą przestrzeń między górą Lasoty a kościołem św. Stanisława na Skałce zalała, a rwistym prądem bardzo wiele ludzi i domów, bydła, trzody, koni i drobnego dobytku pobrała, pozrywała młyny, pola i lasy zamieniła w pustynie i nie tylko grunta, ale i całe wsie z ich budynkami i mieszkańcami zalawszy, role pozatapiane na długi czas potem uczyniła płonnymi i nieużytecznymi.

Wierzono powszechnie, że ten potop ściągnęli Polacy swoją nieprawością i słusznie Bóg, którego dobroć obrazili nowymi i mnogimi występkami, karał ich tą niezwykłą plagą''.

Jakby tego nie wystarczało, jeszcze ''około dnia błogosławionej Marii Magdaleny był znowu w Krakowie trzydniowy wielki wylew Wisły, jakiego przedtem nigdy nie widziano, gdyż zatopił wsie, zasiewy, łąki i całe pola oraz obszar od góry świętego Stanisława do góry świętego Benedykta, i wielu ludzi utonęło i domy oraz młyny zostały zniszczone i trwało to nieszczęście przez piętnaście dni i potop ten dotknął rozmaite kraje świata''.

Nie koniec na tym, bo ''dnia 21 sierpnia był niesłychany wylew szczególnie Wisły, Raby i Dunajca.

Prawdziwie, jak wielkie szkody wyrządził wylew strach jest wspomnieć, bowiem z powodu rwących fal po obu brzegach na całej długości nędznie znikały osiedla i grunta uprawne.

Ludzie, zwierzęta juczne i inne zwierzęta w największej części potonęły'' dodaje Długosz.

Tak bywało i wcześniej, i póżniej - choćby w 1468 r., kiedy to ''dnia 3 sierpnia spadły niesłychane ulewy, woda tak wysoko wezbrała, że przedmieście Stradom z nowymi kościołami i domami, aż po mury Krakowa całe było zatopione.

Powiększyła się jeszcze powódż, gdy stawy porozrywane, gwałtownie wylały''.

''Zatopiła Wisła Kazimierz, Stradom, tak że ołtarze po kościołach pływały'' dodaje inny kronikarz.

Nisko położony Kazimierz cierpiał bardzo, gdyż nawet niewielkie wylewy Wisły pogrążały w wodzie domy i kościoły, niszcząc posadzki, zalewając ołtarze.

W 1528 r. wylew Wisły poczynił wiele szkód w czerwcu, a jeszcze większych zniszczeń dokonał w lipcu, zalał bowiem kościoły i zerwał most w Kazimierzu.

Mieszkaniec miasta zapisał: ''z powodu wylewu wód zostaliśmy dotknięci licznymi stratami w posiadłościach wraz z wieloma innymi właścicielami, których włości położone są nad Wisłą.

Bo i stawy rybne zostały wszędzie poprzerywane, a łąki i zasiewy po największej części zniszczone i uszkodzone: nie wiemy, w jaki sposób i gdzie rolnicy będą mogli zbierać plony z powodu ciągłych deszczów i słot i dlatego obawiamy się, że w przyszłym roku będzie nieurodzaj i drożyzna''.

Ta lipcowa powódż była najdotkliwsza.

Dwunastego Wisła zalała kościół bernardynów tak, że ''sięgała prawie wysokości człowieka i bernardyni do klasztoru jeżdzili statkami''.

Dziewiętnastego ''woda zatopiła bydło, trzodę, zboża, które miały być zżęte, siano i inny ludzki dobytek''.

Woda rozlała się aż po Łobzów z jednej strony, a po wzgórza z drugiej strony Wisły.

W wezbranych nurtach utonęło 30 osób.

Jeszcze ludzie nie zdążyli się otrząsnąć z tej tragedii, kiedy w 1533 r. spadła na nich następna.

W styczniu tego roku padały obfite śniegi, a mróz był srogi.

Po trzynastym nagle ruszyły lody, tworząc olbrzymi zator od ogrodów królewskich aż po klasztor norbertanek.

Spiętrzone fale Wisły wystąpiły z brzegów i rozlały się gwałtownie, przewracając domy i zalewając okolice.

Tego samego roku, w lipcu, padały ulewne deszcze.

Siódmego pojawiła się na niebie złowróżbna kometa i tego samego dnia Wisła wraz z wszystkimi pozostałymi rzekami rozlały się szeroko aż po dalekie okolice.

I stały tak wody aż do dwudziestego drugiego.

Następny rok nie był lepszy.

Przez cały dzień 26 kwietnia padał mokry śnieg, a tak obfity, że drzewa z liśćmi przyginał aż do ziemi.

W nocy zaś niezwykle ulewny deszcz stopił śnieg, skutkiem czego była powódż.

Trwała aż do św. Stanisława.

Pod koniec czerwca (na św.św. Piotra i Pawła) znów przez kilka dni lały się z nieba potoki wody, aż wreszcie wody wezbrały i nastąpiła powódż, jakiej najstarsi ludzie nie pamiętali.

Rozszalały żywioł porywał domy, zalewał pola, niszczył stawy rybne i ogrody.

Opierały się mu murowane kościoły i domy Kazimierza, ale i w nich woda stała na dwa łokcie wysoka.

Na koniec, 2 lipca, niszczycielskie fale pół godziny po świcie rozerwały na trzy części most na Kazimierzu.

Runął wraz z 50 cieślami, z których wielu się potopiło.

Prąd wody zaniósł most aż na pola Podgórza.

Atak żywiołu skończył się 13 lipca.

Wtedy powróciła do swego koryta.

Straty były ogromne, bo też była to jedna z największych powodzi, jakie trapiły Kraków dawnymi czasy.

I tak niemal rok w rok, jak refren żałobnego hymnu, powtarzały się wiadomości o wylewach rzek zimą i latem.

Nieuregulowana Wisła, takoż Rudawa licznymi odnogami opływająca miasto, Wilga i na koniec Białucha były ustawicznym zagrożeniem.

Błękitne wody opiewane krakowiakami Wasilewskiego, strumyki rozbłyskujące w czerwcowe noce światełkami puszczanych wianków, łacno zmieniały się w straszliwy żywioł niszczący wszystko.

Michał Stachowicz namalował obrazy przedstawiające jeden z największych wylewów, jaki był w 1813 roku.

''Gazeta Krakowska'' donosiła: ''dnia 26 sierpnia Wisła pod Krakowem... tak bardzo i nagle wezbrała, jak jeszcze najstarsi wiekiem ludzie nie pamiętają i przewyższyła wylew w roku 1774.

W momencie zalała oba brzegi i tak wysoko się wzniosła, iż po najwyższych brzegach dochodziła do dachów.

Serce się krajało patrzeć, jak woda zabierała z ludżmi chałupy, którzy trzymając się w nich, wołali o ratunek, a dać im go nie można było; popsuła, porozrywała lub do gruntu wzruszyła wiele nawet murowanych domów i budynków; zatopiła lub uniosła wiele bydła rogatego, nierogatego, koni, sprzętów, drzewa itd.

Browar królewski i mieszkanie z kancelaryą Podinspektora dóbr narodowych, na wzgórku nad Wisłą będące, zalała aż po dach i popsuła.

Przedmieście od Wisły aż po bramę Wiślaną, równie jak przedmieście Stradom, Kazimierz, Podgórze etc. zalała i poniszczyła.

Władze miejscowe czyniły co tylko można było do dania pomocy nieszczęśliwym, którym woda wszystko wydarła i zaledwie życie pod dachy swych domów unieśli.

Okropna ta woda zerwała i uniosła d.26 drewniany most na palach na starej Wiśle między Stradomiem i Kazimierzem, a d.27 most drewniany na arkadach na nowej Wiśle między Kazimierzem a Podgórzem''.

Wszystkie okolice Krakowa zniknęły pod wodą.

A. Grabowski pisze, że ''domy przedmieścia Zwierzyniec wszystkie aż powyżej okien zalane były, i okna były pod wodą, a tylko same szczyty dachów z wody widać było.

W domu dość wysokim, murowanym na prawym, czyli galicyjskim brzegu Wisły, który stoi naprzeciw Zwierzyńca, woda dochodziła do okien pierwszego piętra.

Tam schronili się żołnierze austriaccy, piechota węgierska, i ciągle z okien dawali znaki, wzywające o ratunek, jako to strzelając z karabinów, podnosząc chustki na bagnetach na kształt chorągiewek itp., aż nareszcie Maciej Knotz, rodem Węgrzyn, tu w Krakowie osiadły, właściciel oberży w ulicy św. Jana, zachęcił kilku ludzi nadwiślańców przyrzeczeniem nagrody.

Ci, puściwszy się łodzią, brali po dwóch pajtaszów (tak lud nasz zwał piechotę węgierską), i przewozili na tę stronę Krakowa, bo indziej pęd wody nie dozwalał, a zresztą całe Podgórze do Krzemionek było zalane... przybijali z łodziami aż pod samym pałacem biskupów krak. i prawie z łodzi do ulicy Franciszkańskiej wysiadali...

Okropna to rzecz widzieć było, jak pęd wody... niósł drzewa, pomniejsze budynki np. chlewy, całe chaty, tysiące snopów zboża, kopy, stogi siana itp...

Ludzie śmielsi z rybaków i innych puszczali się w lekkich łodziach i chwytali na Wiśle całe parkany z desek, drzwi i wrota, drzewa itp.''.

I tak co kilka lat przyroda malowała ten sam obraz, mniej czy bardziej grożny.

Ciągle nieujarzmiona, 12 lipca 1903 roku Wisła wystąpiła z brzegów i rozlała swe wody od Łobzowa i Nowej Wsi, przez Błonia do Zwierzyńca, a po drugiej stronie zatopiła Dębniki, Ludwinów i Podgórze.

Pod wodą znalazł się Stradom, Grzegórzki i Dąbie, Płaszów i część Bieżanowa.

W samym mieście rwące nurty płynęły ulicami Dietla, Wolską i Straszewskiego tak, że można było łodzią dopłynąć do Collegium Novum.

Wezbrana Wisła nie przyjmowała wód Rudawy, która cofała się i zalewała okolice.

Zygmunt Nowakowski wspominał: ''Pamiętam, że łódki krążyły prawie pod samym Uniwersytetem, a ruch uliczny na Zwierzynieckiej żywo przypominał Wenecję prawdziwą.

Na chodnikach ustawiano kładki na wysokich kobylicach, wojsko patrolowało dzień i noc w pontonach, a mosty obciążano kamieniami...

Po takim potopie zostawało mnóstwo błota, olbrzymie rozlewiska na Błoniach i roje komarów''.

Namiestnik Galicji hr. Andrzej Potocki, statkiem ''Dunajec'' wypłynął zbadać rozmiary klęski.

Skończywszy inspekcję nie wrócił do Krakowa, lecz dopłynął statkiem do wału kolejowego w Prokocimiu i wsiadł tam do pociągu.

A Prokocim położony jest 3 km od Wisły!

Straty wywołane powodzią były ogromne: 1240 zatopionych budynków prywatnych, 15 fabryk, 40 zakładów przemysłowych, 5 zakładów miejskich.

Szkody obliczono na 4 637 000 koron.

Powodzianom można było pomóc ofiarowując im ubrania, żywność i pieniądze, co też czyniono.

Zawiązywano komitety obywatelskie, które ze składek ową pomoc organizowały.

Tymczasem zapobiec kataklizmom mogła jedynie regulacja rzek, te jednak wciąż były nieuregulowane.

Uregulowanie głównego koryta Wisły okazało się wszelako trudniejsze niż sądzono i projekty zatwierdzono dopiero w 1911 roku.

Wały zmniejszyły znacznie groźbę powodzi, aczkolwiek nie usunęły jej całkowicie.

Tekst: Witold Turdza
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 2 kwietnia 2006 r.

Zobacz Także

blog You tube facebook Twitter

Kontakt


E-mail: fortyck@fortyck.pl

Fortyck.pl