Bierz diable, co twoje

 

Po upadku rewolucji lutowej 1846 r. Wolne Miasto Kraków zostało zaanektowane za zgodą pozostałych zaborców przez Austrię.

Chcąc nadrobić trzy dekady względnego liberalizmu, wymuszonego poniekąd traktatem wiedeńskim, okupant poddał społeczność Krakowa intensywnej akcji germanizacyjnej.

Wprowadzono język niemiecki jako urzędowy do wszystkich instytucji, po niemiecku wykładano w salach uniwersyteckich, prowadzono rozprawy sądowe nawet wobec stron i podsądnych nieznających tego języka.

Krakowem praktycznie, na granicy terroru, rządziła tajna policja polityczna.

Jej konfidenci węszyli wszędzie i zawsze szpiegując wszystkich od zwykłych śmiertelników do ministrów.

Policyjni szpicle rezydowali stale w kruchcie kościoła Mariackiego notując skrzętnie, kto po nabożeństwie śpiewa ''Boże coś Polskę...'' i inne zakazane będące na indeksie pieśni patriotyczne.

Takie i inne demonstracje kończyły się wyrokami skazującymi przed działającą już od 1837 r. austriacką komisję śledczą do badania przestępstw politycznych.

Miały miejsce masowe aresztowania wśród osób podejrzanych o przynależność do organizacji spiskowych.

Szczególnie gorliwym w ich tropieniu był niejaki Ignacy Zajączkowski, ck radca sądowy kryminalny.

Ściągnięto go w 1847 r. z Wiśnicza i postawiono na czele komisji.

Ten renegat i austrofilski lizus nie dość, że wysługiwał się pilnie okupantowi, to wykazywał jeszcze wszelkie cechy kanalii.

Jak pisze w swych pamiętnikach Kazimierz Girtler: ''Zajączkowski indagacjami podstępnymi, szyderstwami i natrząsaniem się z aresztowanych i ich niewinnych rodzin - jątrzył najspokojniejsze umysły''.

Do czasu...

Doczekało się bydlę kresu na jaki zasługiwał.

''Zajączkowski mieszkał na Plantacjach od strony zachodniej Krakowa, w kamienicy Kunegundy Bartynowskiej ''Pod Matką Boską'' znajdującej się u zbiegu ul. Gołębiej i Plant.

[Kamienica ta spłonęła w pożarze Krakowa - w 1850r.; na jej miejscu wzniesiono neogotyckie budynki UJ.]

Tam z żoną zajmował piętro, a na posługę miał zawsze przy domu policjanta.

Wieczór bywał na grze w karty u podobnych figur.

Właśnie wracał sobie 5 listopada wieczór z partyjki do domu idąc od strony kościoła św. Anny, w stronę ku Zamkowi.

Policjant niósł przed nim latarkę.

Blisko przecznicy - za murem obwodzącym ogród za Liceum Nowodworskiego - spotkało go dwóch panów idących z przeciwnej strony.

Minęli policjanta i mimochodem rzekł do niego jeden: ''Dobry wieczór panu prezesowi''; ten odezwał się: ''Dobry wieczór''.

W tej chwili padł strzał pistoletowy, który głowę prezesa jak heblowym świdrem na wylot przewiercił.

Policjant - sama odwaga - przewrócił się ze strachu na latarnię, myśliwi zniknęli, został tylko trup zeszpecony, nie szpetniejszy jednak od duszy, która z niego uleciała.

Skoro policjant znalazł nogi, uciekł z placu do domu bliskiego, gdzie mieszkał prezes, dając znać, co się stało; że to zaś tuż blisko, rozległ się krzyk, a za nim coraz większy hałas i harmider, aż w kilka minut co tylko było w Krakowie policji i wojska, wystąpiło na służbę.

Konnica z Piasku, z koszar szwoleżery, tu znowu silny patrol piechoty, ale ciemno było okropnie, a sprawcy może jeszcze gdzie z bliska nadsłuchiwali się pogoni, a może też byli już bezpieczni i z daleka od placu, gdzie padła ich ofiara.

Trupa Zajączkowskiego obleczono, wystawiono z zakrytą głową, nastąpił i pogrzeb uczczony licznym konwojem korpusu oficerów wraz z generałami i władz wszelkich, z urzędu.

Żona jego, może niezła kobieta, podobno boleśnie wyrzekała na swój los, że ich do Krakowa sprowadził, że prosiła męża - jakby smutnym przeczuciem wiedziona - iżby się od podjęcia tej funkcji wymawiał''.

''No, wiwat!, pomyślałem sobie, porwał diabeł, co swoje'' - skomentował ten zamach Girtler, gdy powziął o nim wiadomość.

Nie on jeden.

Satysfakcji liczni krakowianie nie kryli, a długo jeszcze po fakcie na nutę krakowiaka śpiewano w mieście:

''W Krakowie na Plantach pod kapucynami/zabili Zająca z kociemi oczami/w Krakowie na plantach przy studenckim murze/zabili Zająca w jezuickiej skórze...

Zajączku, Zajączku, nie chodż po miesiączku, choć na plantach grają, Zające strzelają...''.

Piosenka była popularna nie tylko w Krakowie.

Jej echo odnalazłem w archiwach ck policji z roku 1859.

Znajduje się tam niewielka kopertka z anonimem adresowanym z Krakowa do niejakiego Majersberga w Jaśle.

Nie natrafiłem na bliższe informacje o tym indywiduum; lecz sądząc z treści anonimu, była to nędzna figura pokroju Zajączkowskiego.

''Ziarko do ziarka, a urośnie z czasem miarka.

Tak i z tobą gałganie, łotrze się dzieje, jedno łotrowstwo za drugim tak bezczelnie i podle popełniasz.

Lecz nie myśl złodzieju, że ci to tak na sucho ujdzie, bo jak mówią, co się odwlecze to nie uciecze.

Tak samo Zajączkowski myślał, ale się grubo omylił, bo mu na koniec przyszło, że mu strzelono w łeb jak psu.

Lecz ty, drabie, będziesz wisiał, nie teraz, to póżniej na szubienicy, której ci model zasyłamy, na której ty łotrze szpiegu wisieć będziesz, aż twe ciało szpiegowskie nie zgnije, albo je kruki rozszarpią''.

Istotnie, kopertka oprócz powyższego proroctwa zawiera dwa cieniutkie ułożone poprzecznie patyczki.

Przez mniejszy przewiercono dziurkę, a przez nią nitkę zakończoną pętlą oczekującą na szyję Majersberga.

''Majersbergu, Majersbergu, nie chodź po miesiączku/bo w jasielskim grają Majersbergów strzelają'' - tą trawestacją zajączkowego krakowiaka kończą list anonimowi spiskowcy.

''Zachowaj sobie dobrze ten wiersz w pamięci, bo lada godzina padnie strzał, który tobie wierny sługo ck cesarski łeb roztrzaska.

Czego ci z duszy życzymy''.

Czy te życzenia się spełniły, nie wiadomo.

Pewne jest natomiast, iż ck akcja germanizacyjna po kilkunastu latach daremnych wysiłków i mimo nie szczędzenia kosztów z ck skarbu państwa skończyła się żałosnym fiaskiem.

Okupant wycofał się z niej, bo nie tylko nie spełniła oczekiwań, a wręcz odnosiła skutki odwrotne.

Np. implantowani do Krakowa Austriacy, zamiast służyć gorliwie monarchii, często polonizowali się, zostawali polskimi patriotami.

Spektakularnym przykładem był syn szefa policji krakowskiej Antona Mravincsicsa, który w 1863 roku uciekł z domu do powstańczego oddziału.

Tekst: Jan Rogóż
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 28 czerwca 2008 r.

Zobacz Także

blog You tube facebook Twitter

Kontakt


E-mail: fortyck@fortyck.pl

Fortyck.pl